Bieg dla Słonia i treningowe dylematy

W zeszłą środę, 7 sierpnia, w Parku Chorzowskim odbył się Bieg dla Słonia upamiętniający Artura Hajzera (pseudonim Słoń), który był jedną z najbardziej wybitnych postaci polskiego jak i światowego himalaizmu.

Polski taternik, alpinista i himalaista, który reaktywował projekt Polskiego Himalaizmu Zimowego, zdobył siedem ośmiotysięczników, a jego wyprawa na Gasherbrum I jako pierwsza na świecie zdobyła ten wierzchołek zimą. Zginął 7 lipca 2013 r. podczas wspinaczki na szczyt Gaszerbrum I

Inicjatywa słuszna, dystans też symboliczny, bo 7 kilometrów, tyle ile zdobytych przez Słonia ośmiotysięczników. Dodatkowym symbolicznym elementem był fakt, że  każdy z uczestników biegu obowiązkowo miał biec w lampce czołówce. Dowiedzieliśmy się o tym biegu stosunkowo późno, tak więc spontanicznie stwierdziliśmy “jasne że biegniemy” – dla mnie dodatkowo zobowiązujący był/jest mój związek ze wspinaczką, którą niestety ostatnio trochę (a nawet trochę za bardzo) zaniedbuję. Nie trzeba chyba dodawać, że dwoje dużych dzieci z czołówkami na głowach oczywiście zajęło się głupawą i świeceniem sobie nawzajem w oczy ;)

slon1

Tak więc w środę późnym wieczorem stawiliśmy się wesołą ekipą w Parku Chorzowskim, bieg rozpoczynał się o 22:00. Paweł mimo swojej biegowej przeszłości nieco obawiał się tego dystansu, ale jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie, po jakichś 3 kilometrach zniknął mi zupełnie między ludźmi wyrywając bardzo do przodu, a ja w obawie przed przeforsowaniem kolana trzymałam się wolniejszego tempa i towarzystwa Maćka oraz jego opowieści o triathlonach :) Swoją drogą nigdy chyba nie pojmę jak Maciek jest w stanie wykręcać wysokie tempo biegu rozmawiając przy tym całkiem swobodnie i bez zadyszki – jak dla mnie i mojej wydolności jest to nie do zrobienia. Całą gromadą ukończyliśmy dystans z bardzo fajnym wynikiem poniżej 40min. Czekaliśmy na ten tłum reporterów, sławę i wywiady, ale dziennikarze najwyraźniej zaniemogli na dystansie, więc pozostała nam jedynie fotka pod opuszczonym wozem transmisyjnym ;)
slon2Żarty żartami, ale po tym biegu zaczęliśmy trochę zastanawiać się nad przeorganizowaniem naszych treningów. Zawody w Jaworznie i Bieg dla Słonia jasno pokazały, że jeśli chcemy się sensownie przygotować do startów w Łódź Garage Games musimy popracować nad wydolnością. Do tej pory trochę tak trenowaliśmy na wariata, w sumie nie idąc żadnym określonym planem treningowym, po prostu wymyślaliśmy wymagające WOD’y albo wynajdowaliśmy co ciekawsze z tych “oficjalnych”. U Pawła trochę planowości wprowadzały treningi w Spartanie, ja na nie zaglądałam tylko w niedziele i to też nie całkiem regularnie (bo daleko), wszystko zależało od okoliczności.
Do tej pory sprawdzało to się dobrze, oboje obserwowaliśmy u siebie duży progres, mimo, że startowaliśmy z zupełnie innych poziomów, jesteśmy zupełnie różni pod kątem sportowym, a też oboje mamy swoje różne perypetie ze zdrowiem.
U mnie bardzo wzrosła siła i wytrzymałość, u Pawła koordynacja, rozciągnięcie, no i siła wiadomo też. Zmieniły nam się też sylwetki. Ale przyszedł moment, kiedy osiągnęliśmy ten podstawowy poziom ogólnej kondycji i trzeba się zastanowić jak z tym sensownie pójść dalej, żeby nie zaprzepaścić efektów półrocznej ciężkiej pracy. Pracy która była głównie świetną zabawą, ale nie umniejsza to faktu, że naprawdę sporo potu i zacięcia w to włożyliśmy. Przypomniało mi się co kiedyś Ola pisała o planowaniu treningów, z jakim spotkała się po przeprowadzce do USA i o tym jak to różni się od tego z czym miała do czynienia w kraju. Zaczęliśmy się zastanawiać co chcemy przede wszystkim osiągnąć i na czym się skupić.
Na pewno największym priorytetem jest wzrost wydolności, wioślarz czy bieganie muszą się pojawiać częściej na naszych treningach. Do tego wprowadzenie regularnych treningów siłowych – u mnie konieczne do wzmocnienia są plecy i brzuch, żebym wreszcie opanowała to nieszczęsne podciąganie. Paweł ostatnio sporo schudł, przez problemy ze zdrowiem i inne historie w przeciągu ostatniego miesiąca czy półtora zeszło z niego sporo masy, mimo trzymanej wciąż tej samej wagi, więc tutaj też zwiększenie treningów siłowych jest dużym priorytetem. Zatem idąc za ciosem w piątek po tradycyjnej umieralni zostaliśmy jeszcze na strefie ciężarowej, gdzie Paweł dawał upust swojej szaleńczej fantazji – w końcu z braku środków i z różowego paska do jogi można zrobić użytek ;)
pinkJak na potwierdzenie przysłowia curiosity killed the cat nieopatrznie przy tych wygibasach stwierdziłam, że to jest nie fair, że ja nie potrafię robić dipów [to po lewej stronie zdjęcia], no chyba, że na maszynie z ułatwieniami i wygoniłam Pawła ze stanowiska “bo ja chcę spróbować”. I mi wyszedł… Bardzo paralityczny, bardzo niepewny i okupiony ogromną ilością włożonej siły, ale dip jak w mordę strzelił. Reakcja Pawła była oczywista i łatwa do przewidzenia – “od dziś koniec z dipami na maszynie, robisz tylko zwykłe”.
Oj zaczną nam się jeszcze weselsze treningi ;)

Paweł zrobił następującego WODa:

21/15/9
Deadlift
Boxjump

Julka i ja zrobiłyśmy 3 przebiegi, nie na czas:

10 x jumping pullups
10 x abs na ławce
10 x knees to elbows

Uzupełnione jeszcze kilkoma ćwiczeniami siłowymi dały dosyć w kość, dwa dni później Julka jeszcze miała zakwasy od podciągania, a ja z zadowoleniem zauważyłam że coraz mniej mną miota na boki na drążku. Liga ŁGG coraz bliżej, ja już się nie mogę doczekać :)